Dziś widzieliśmy Wat Pho – Świątynię Leżącego Buddy.
Wyrwałam biednego, zaspanego Kubę z łóżka przed ósmą, żeby uniknąć tłumów… Było
warto: kompleks ma 80 000 m2 - kiedy przyszliśmy było w nim jakieś 5 osób.
Notre Dame i Alhambra razem wzięte mogłyby co
najwyżej pucować buciki leżącego Buddy, gdyby nie to, że chodził boso, jak
Cejrowski.
W 46 metrowym posągu nie znaleźliśmy pupy,
stopy zaś były w renowacji. Mimo to cały kompleks świątynny po prostu zdzierał
papę z dachu…Sami zobaczcie. (Albo mi się wydaje, albo Tajowie bardzo lubią
złoto…)
Kulinarne highlighty: banan zapiekany w ryżu,
zawinięty w liść bananowca, zakupiony od bezzębnej starowinki za 1 zł +
karmelizowany kurczak na patyku za rekordowe 50 groszy.
Pięknie tam! A czy piją herbatę z tea tagami?
OdpowiedzUsuńBędziemy się dowiadywać. Na razie my pijemy jeno ice tea. A w hostelu Lipton żółty...
Usuń