Gdy słyszę
nazwę jakiegoś kraju, momentalnie w głowie pojawiają mi się obrazy,
stereotypowe wyobrażenia o nim, które często nie mają nic wspólnego z
rzeczywistością. Dla przykładu – nigdy nie byłem w Chinach, ale na dźwięk tej
nazwy widzę mur Chiński, pałac cesarza, pokryte mgłą plantacje herbaty i pełne smogu miasta. Niemcy (w których byłem) to kolorowe ulice Berlina, autostrada do Hamburga, lasy i pola jak Polsce i bogate gospodarstwa z wielkimi traktorami (zawsze miałem wrażenie, że Niemcy mają wieksze traktory niż Polacy...). Wietnam jak na razie tak
dalece różni się od wyobrażeń ukształtowanych przez amerykańskie filmy
wojenne, że jeszcze nie wypracowałem sobie nowych. Na słowo Wietnam kiedyś widziałem rozrywane pociskami napalmu lepianki i dżunglę (Czas Apokalipsy), zgrzebne wioski (Pluton) i amerykanów strzelających sobie w głowę (Łowca Jeleni). Dziś nie potrafię zobaczyć nic konkretnego (może i lepiej)... Między innymi właśnie przez
to górskie miasto, które jest inne niż cokolwiek co do tej pory widzieliśmy.
Jadąc przez Da
Lat trudno uwierzyć, że jesteśmy w Wietnamie, ba, w ogóle nie czuć Azji. Miasto
jest położone na wzgórzach, pełne kolonialnych budynków i ogromnych gmachów
użyteczności publicznej. Na ulicach zadbane klomby, przed domami piękne
samochody i kwiaty. Czyste chodniki, nowoczesne kawiarnie a wszystko omiatane
zimnym górskim wiatrem. Kojarzy się ze… Szwajcarią. Zresztą, niektóre dacze,
które widzieliśmy tuż za miastem wywierały swoim bogactwem ogromne wrażenie (i ten Citroen!).
Wspaniały
klimat tego miejsca (do godziny 16.00 jest idealnie) zaskoczył nas wieczornym chłodem, i po raz pierwszy od
wyjazdu z Europy naprawdę cieszyliśmy się, że zabraliśmy ze sobą polary.
Zatem jeśli jedziesz do Da Lat, ubierz się ciepło! Co więcej naprawdę ciekawe rzeczy zobaczysz
tylko, jeśli pojedziesz do nich skuterem lub skorzystasz z usług bardzo
popularnych Easy Riders – motocyklistów, którzy zabierają turystów na wycieczki
(od godzinnych aż po 7-dniowe!), a na dwóch kółkach wieje niesamowicie.
My jak zwykle
wybraliśmy skuter i ubrani w polary i kurtki przeciwdeszczowe, łudziliśmy się,
że nie zmarzniemy. Przemarzliśmy ale i zobaczyliśmy imponujący Elephant Falls i
mniej imponujący Datanla Falls (tutaj przejechaliśmy się kolejką górską, jak
szaleć to szaleć). Oba wodospady, w odległości kilkunastu kilometrów od miasta.
Przejechaliśmy
się też bardzo „szwajcarską” kolejką
linową (tak naprawdę made in Austria), i dzięki skuterowej swobodzie
obejrzeliśmy kolejne pagody (tym razem, naprawdę wyjątkowej urody)…
…i jak zwykle
jedliśmy najdziwniejsze rzeczy – chciałbym napisać co to było, ale wietnamski
jest wyjątkowo trudny do zapamiętania… Nazwijmy to zatem wietnamskim hot potem i zupką typu ramen.
Wielu
turystów, których spotykamy w Wietnamie nie jest przekonanych czy warto się tłuc
do Da Lat. Prawda jest taka, że miasto i okolice zrobiło na mnie ogromne wrażenie. OGROMNE. I wydaje mi się, że zdjęcia przekonają niezdecydowanych (jakby co podeślę więcej). Warto zmarznąć! Kuba