Prawda jest taka, że jadąc do Laosu
zupełnie się do tego nie przygotowaliśmy. Nie wiedzieliśmy o tym kraju prawie
nic, poza tym że jest bardzo biedny i przez jego środek płynie Mekong. Ponieważ
Kuba bardzo chciał spławić się Mekongiem, a ja lubię biedne kraje (wydawało mi
się że będziemy się czuli jak krezusi;)) uznaliśmy że Laos to dobry pomysł.
Okazało się jednak, że ten kraj
jest jak rosiczka. Zwabił nas do swojego pięknego środka, a teraz nie możemy
się z niego wydostać. Kraj biedny nie oznacza tani: każda rzecz jest
importowana z sąsiedniej Tajlandii lub Wietnamu, sprawiając, że paczka czipsów
czy Snikers kosztuje w przeliczeniu 10 złotych. Śpimy w najtańszych hotelach a
naszym jedynym kryterium wyboru jest to, żeby nie było pluskiew: trudno jest
znaleźć coś poniżej 150 złotych za noc. Okazało się też, że nie ma tu kolei a
autobus do Wietnamu jedzie…30 godzin. Ponieważ chcemy się tam dostać a nie mamy cierpliwości do długich,
autobusowych podróży postanowiliśmy podzielić naszą podróż na mniejsze
etapy…czyli niestety zostać dłużej w Laosie. Chętnie byśmy się już z niego
ewakuowali także ze względu na ludzi. Po Tajlandii i Indonezji przyzwyczailiśmy
się do niezwykłego ciepła ich mieszkańców. Zdarzało nam się spotykać obcych na
ulicy, którzy machali do nas i cieszyli się na nasz widok jak nasze
mamy po długiej rozłące. W hotelach czy restauracjach obsługa zawsze była
uśmiechnięta i pomocna. W Laosie zamawiasz zupę ziemniaczaną a dostajesz
pomidorową. Zamawiasz sok bananowy a dostajesz pomarańczowy. Pani jest obrażona
gotując, a gdy uprzejmie zwracasz uwagę że doszło do pomyłki – nie rozumie.
Jest zupa? Jest. Jest sok? Jest. No to o co chodzi?
Po stronie plusów jest na pewno
Luang Prabang. Niewielkie, ciche miasteczko przez które sunie majestatycznie
Mekong. Najpiękniej wygląda o świcie, kiedy wszystko jest szare, z wyjątkiem
pomarańczowych szat mnichów, którzy zbierają poranną ofiarę od wiernych. Unosi
się tu kolonialny, europejski duch ładu i azjatycka duchowość, która wycisza.
Bardzo smakowało nam też
laotańskie fondue: w ceramicznym stole jest dziura, do której wsadza się
pojemnik z rozżarzonym węglem. Na to kładziony jest jakby odwrócony durszlak z
małą rynienką dookoła. Na szczycie kładzie się kawałek tłustej słoninki, która
się topi i ścieka po ściankach, na których układa się plasterki mięsa. Do
rynienki wlewa się rosół i wrzuca do niego to, co ma się pod ręką. W naszym
koszyczku były grzyby, makaron, kapusta, jajko. Za pierwszym razem byliśmy
nieco oszołomieni, mięso nam się przypalało, nie wiedzieliśmy kiedy co wrzucać
do zupy i posiłek mimo że pyszny, był nieco stresujący. Za drugim razem
podobało nam się tak bardzo, że zastanawialiśmy się jak otworzyć podobną knajpę
w Polsce.
Wielką zaletą Laosu jest
nieokiełznana, bujna przyroda, ale to już temat na osobny post. No dobra, nie
jest taki zły ten Laos;) Maja
Jak o jedzeniu to się zdecydowanie ozywiacie.Czekamy na knajpe☺
OdpowiedzUsuńTak czytam i nie mogę uwierzyć.. noclegi w Laosie są droższe niż w Tajlandii ? Pokój 2-osobowy 35 USD za noc i to jeden z tańszych ?? Pamiętam, że ja tam płaciłem 3-5 USD za miłe pokoje z klimatyzacją..
OdpowiedzUsuńHej Piotr, myślę, że to "magia" Luang Prabang i turystycznego Vang vieng. W Vientiane udało nam się przespać taniej (ok 60zł), a w Konglorze już za 60.000 KIP (30zł). To co się dzieje w Luang Prabang z cenami to jest w ogóle szaleństwo: skuter na 24h kosztuje 120k KIP (i nie ma taniej, po prostu nie ma!), tuk tuki są również oderwane od rzeczywistości (po 60k od osoby za 20km!) nie wsopminając o napojach i jedzeniu (snickers najtańszy 20k KIP czyli 10 zł), tak samo kanapki, szejki owocowe. Tylko piwo tanie bo po 12-15k KIP. Pozmieniało się, ale nie my jedni o tym piszemy: http://www.nomadicmatt.com/travel-blogs/cost-traveling-laos/
OdpowiedzUsuń