Nie ma według mnie piękniejszego miasta w Europie niż Paryż. Dopiero w Azji,
w dalekim Wietnamie znalazłam drugie, najpiękniejsze miasto jakie w życiu
widziałam. Nie jest okazałe, nie ma monumentalnych świątyń, wspaniałych pagód
czy pałaców.
Podobnie jak
Paryż jest stolicą mody. Co prawda nie tworzy się jej tutaj, a jedynie kopiuje.
W Hoi An jest ponad 300 zakładów krawieckich i kaletniczych, które na podstawie
zdjęcia są w stanie odtworzyć garnitur
Hugo Bosa czy buty Prady. (Ja skusiłam się na zimowy płaszcz i dwie pary balerinek,
Kuba uszył sobie garnitur. Musimy to teraz ze sobą taszczyć przez resztę
podróży, ale było warto! Szycie na miarę jest ciekawym przeżyciem).
Hoi An jest
pełne drewnianych domków, wąskich uliczek i sklepików z ceramiką i jedwabnymi
szalami. Są też małe, chińskie świątynie z drzewkami bonsai na podwórkach,
gdzie cisza i atmosfera zen hipnotyzują. Masz ochotę tam po prostu siedzieć na
ławce. Cały dzień. Można też wsiąść na rower i w dziesięć minut dojechać na
plażę.
Ale dopiero
nocą miasto pokazuje swój czar. Rozjarza się setkami czerwonych i żółtych,
okrągłych lamp. Każda restauracja i sklep prześciga się w zapalaniu lampionów,
by przyciągnąć spojrzenia turystów, które jak ćmy lgną do światła. Bezzębne
staruszki i dzieci sprzedają świeczki w papierowych osłonkach, które puszcza
się na wodzie na szczęście. Myślałam żeby puścić takie światełko, ale przecież
być tutaj we dwoje – to już szczęście. Jak mogłabym prosić o więcej? Maja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz