wtorek, 5 stycznia 2016

Dzień z życia leserów w Laosie



O 8:30 dzwoni budzik. Nie wiesz jaki jest dzień tygodnia, bo wszystkie dni od pięciu miesięcy przypominają sobotę. Włączasz opcję „drzemka” i przytulasz się do pleców Lesera. Po dziesięciu minutach znów włącza się alarm w telefonie. Znów wciskasz ”drzemka” i powtarzasz to jeszcze jakieś osiem razy. Wstajecie koło 10tej. Wychodzicie z hotelu i jecie na ulicznym stoisku bagietki z serem i bekonem (jak wspaniale być w byłej kolonii francuskiej! W końcu przyzwoite pieczywo). Idziecie do wypożyczalni skuterów, wskakujecie na maszynę i mkniecie przez zakurzoną drogę wśród gór. Płacicie 20 000 KIPów (10 złotych) za wstęp do  wodospadu Kaeng Nyui. Idziecie wzdłuż strumienia, latają dziesiątki motyli, po drodze spotykacie trzy-cztery osoby. Dookoła lekko okiełznana dżungla – wydeptane ścieżki i drewniane mostki przerzucone przez strumień oraz słońce sprawiają, że czujesz się jak w bujnym, zdziczałym parku. Plusk wody uspokaja i uszczęśliwia. 





Żeby nie było zbyt sielankowo, gdy patrzysz na wodospad gryzie cię komar zostawiając bąbel wielkości złotówki. I kolejny. Czas ruszyć dalej. Tylko dokąd? Jedziecie kawałek i widzicie ręcznie wymalowany szyld z napisem „Waterfall 300m”. Dojeżdżacie na miejsce. Jest tam tylko mała, szmaragdowa sadzawka i dwumetrowa mini kaskada, ale lokalnej dzieciarni to wystarcza. Bujają się na linach i skaczą do wody z wrzaskiem najszczęśliwszych dzieci na świecie. Co z tego że mają podarte spodenki? Kupujemy Beer Lao i obserwujemy lokalną rodzinkę, która piknikuje przy akompaniamencie disco lao. Wracamy do miasta. Zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji na wodę z kokosa i pyszne Laap – rodzaj sałatki ze świeżej mięty, kolendry, cebuli, czosnku, chili i smażonego mięsa. To niezwykle aromatyczne, laotańskie danie ma w sobie tyle smaku, że starczyłoby na cztery europejskie obiady. Mocna, cytrusowa nuta, kwaskowatość, pikantność, która pobudza cały język ale jeszcze nie sprawia bólu i słodycz mięsa. Pycha!
 Resztę popołudnia spędzacie w hotelowym ogrodzie. Bambusowy hamak, szklisty szelest dzwoneczków na wietrze i pisanie bloga. Czy życie może być piękniejsze? Maja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz