środa, 2 grudnia 2015

TOP 3 miejsca na północnym Lomboku


Właśnie mija trzeci miesiąc naszej podróży. Zaczynamy być zepsuci. Wyjmujemy aparat tylko kiedy coś, co widzimy zdziera papę z dachu. Grymasimy, gdy na plaży jest więcej niż 10 osób. Coraz trudniej jest nam się czymś zachwycić. Lombok (wyspa sąsiadująca z Bali) jest jednak jak niezawodny diler, który ciągle dostarcza nam coraz mocniejszy „towar”.
Kilka tygodni temu na Lomboku wybuchł wulkan Rinjani. Wielka chmura wyrzuconego pyłu nadpłynęła nad Bali. Przez kilka dni lotnisko było zamknięte i wielu urlopowiczów utknęło na wyspie. Oczywiście wiele ludzi planujących pobyt na sąsiednim Lomboku wystraszyło się i zrezygnowało. Dzięki Bogu! Mamy teraz wyspę praktycznie dla siebie.
Okazało się że faktycznie erupcja trwa, i będzie trwała jeszcze kilka miesięcy. Ale jest to wybuch nie głównego Rinjani, tylko „małego Rinjani” – stożka drugiego wulkanu, który utworzył się wewnątrz głównego krateru. Postanowiliśmy objechać na skuterze wyspę, zaczynając od północy – objeżdżając wulkan Rinjani dookoła. Zatrzymywaliśmy się w 3 malowniczych wioskach:
#1 Senaru – Najpiękniejsze wodospady jakie widziałam w życiu. Pierwszy jest łatwo dostępny, ale aby dotrzeć do drugiego Lonely Planet twierdzi, że trzeba wziąć lokalnego przewodnika. My jednak uzbroiliśmy się w mapkę narysowaną przez właściciela hotelu i dotarliśmy do niego jak po sznurku.
Kiedy zbliżałam się do kaskady nie mogłam złapać tchu. Nie wiem czy to przez oślepiające piękno, czy przez ogłuszający huk wody, czy przez atakujące maleńkie, mroźne igiełki wody. Euforia. Myślę, że tak się człowiek czuje po heroinie. Byliśmy tam przez jakiś czas całkiem sami.




#2 Sembalun Lawang – to miejsce, z którego atakuje się szczyt Rinjani. Ze względu na erupcję szlak na szczyt jest zamknięty, poza nami nie było więc żadnych turystów (hura!). Wydaje mi się, że to w tym miejscu odbywa się światowa produkcja chmur. Mimo że w naszym hotelu nie było internetu (jak żyć?) i umywalki, a w miejscowości nie było żadnych „atrakcji”, zostaliśmy tam aż 3 dni. Wdrapaliśmy się na jedną z okolicznych gór, by zobaczyć w całej okazałości wulkan, który zazwyczaj spowity jest w kokon z chmur. Kupiliśmy też garść truskawek prosto z pola. Truskawki najlepiej smakują w listopadzie!





#3 Tetebatu – bezkresne ryżowe pola, w których poukrywane są jak skarby wodospady. Złamaliśmy naszą niepisaną zasadę, by wszystko eksplorować samemu i daliśmy zarobić lokalnemu przewodnikowi. Pokazał nam jak rosną orzeszki ziemne, posiedzieliśmy razem na polu w słomianej wiatce, a potem zabrał nas do wodospadu, który znajdował się tuż za jego domem, ukryty między poletkami sąsiadów. Mimo że wodospad nie był wielki, ten prywatny wodny show naprawdę nas zaczarował. Jakby czas zatrzymał się tam miliony lat temu, tuż po stworzeniu świata. 




Zobaczyliśmy potem „oficjalny”, główny wodospad – Jeruk Manis, który jednak nieco nas rozczarował. Nie dość że wstęp kosztował nas prawie 100 zł (co na Indonezję jest prawdziwym zdzierstwem – dla porównania wstęp do wodospadów w Senaru kosztował 10 zł), to jeszcze na miejscu były tabuny lokalnych, rozwrzeszczanych małolatów ( wstęp dla tubylców za piątaka…).



Tutejsi chłopcy uskuteczniali skoki na główkę do płytkiej sadzawki, robili nam ukradkiem zdjęcia no i robili strasznie dużo hałasu. Chociaż okoliczności przyrody wprawiały w nastrój zen, było to mocno irytujące. (Sporo się napociłam żeby nie było ich widać na zdjęciu:) Dało nam to impuls żeby ruszyć w dalszą drogę na południe wyspy…Maja

1 komentarz:

  1. Zgadzam się ze " prywatny wodny show" jak zaczarowany. Pozostaje mieć nadzieję, że te miejsca pozostaną niekomercyjne bo fajnie mieć wybór Bali czy Lombok? Nie mogę uwierzyć, że kamery kina przygody tam jeszcze nie dotarły albo się mylę, czy Spielberg tam już był? ☺.Jak zawsze zdjęcia ekstra.

    OdpowiedzUsuń