Z dzieciństwa pamiętam bardzo
dobrze zapach towarzyszący wakacyjnym wypadom do Kwidzyna. „Celuloza”. Był to
smród, którego intensywność wywoływała u mnie odruch wymiotny. Słodki,
przenikający i jednocześnie ostry odór powstającego papieru był wyjątkowo
nieznośny. Myślałem, że nigdy nie poczuję nic równie ohydnego.
Dziś Lombok podjął to
nieistniejące wyzwanie i zaatakował moje nozdrza nietoperzym guano. Parę
kilometrów na zachód od Kuty, w drodze na plażę Selong Belanak znaleźliśmy
napisany odręcznie drogowskaz zachęcający do odwiedzenia Bat Cave. Nie
spodziewałem się cudów, miejsce nie widniało w żadnym przewodniku, internet zasadniczo
o nim milczał. Typowa miejscóweczka dla Mai i Kuby.
Sama jaskinia była niepozorna,
choć niewątpliwie malownicza. Podejrzewam, że w lasach Borneo podobnych jaskiń
są setki. Ale gdy tylko stanęliśmy w wejściu oblepił nas zapach o intensywności
lizolu, zmywacza do paznokci i butaprenu razem wziętych. Ciepły, lepki i tak
ostry, że naciągnąłem sobie koszulkę na nos. Coś jak zwielokrotniony zapach zoo
i tysiąca chomiczych klatek o nigdy nie wymienianym żwirku. Maja dzielnie parła
do jaskini, a ja miałem ciemność przed oczami, łzawiłem i mocno się wahałem czy
w ogóle wchodzić do środka.
Ale wszedłem. Wewnątrz trwała
nietoperza histeria. Pod sklepieniem jaskini kotłowały się setki nietoperzy. W
środku panował niemiłosierny zaduch i hałas (pisk). Nasza przewodniczka biegała
od ściany do ściany śmiejąc się histerycznie. Dopiero po chwili zrozumiałem, że
przemiła Indonezyjka chowa się przed nieustannie osrywającymi nas i podłogę
nietoperzami.
Brodziliśmy zatem w nietoperzym
guano (wsypywało się na stopy, warstwa na podłodze miała kilka centymetrów),
otrzepując się z padającego guano i otuleni szczelnie zapachem guano
usiłowaliśmy nie pobrudzić się o stalaktyty z guano. Ale mimo niewątpliwej
olfaktorycznej traumy było to doprawdy niezwykłe doświadczenie dzikiej
przyrody. Mam nadzieję, że widać to na zdjęciach i filmiku. Kuba
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz