sobota, 10 października 2015

Zwierząta niestadne

Ludzie są zwierzętami stadnymi. Szczególnie Chińczycy – zupełnie, jakby nie występowali w pojedynczej formie, tylko w stadkach podążających za przewodnikiem z parasolką. Chińczycy się bogacą i zaczęli zalewać Bali. Ostatnio widzieliśmy konwój: wóz policyjny, za nim karetka, potem 10 autokarów, na końcu drugi wóz policji…Wyobrażam sobie te pół tysiąca skośnookich maszerujących gęsiego i zatrzymujących się jednocześnie na skinięcie parasolki żeby zrobić sobie jednakowe zdjęcie na tle świątyni. Koszmar.
Im dłużej podróżujemy tym bardziej zmienia się nasz podróżniczy Graal: Nie szukamy już najpiękniejszych miejsc, najokazalszych świątyń. Ideałem jest widok, który jest tylko dla nas. Gdzie możemy złapać się za ręce, rozebrać do naga i udawać że jesteśmy Adamem i Ewą…Z pewnym żalem odpuściliśmy sobie olbrzymi wodospad Gitgit, gdy okazało się że organizowane są tam wycieczki z każdego miejsca na Bali.
Pojechaliśmy natomiast do mniejszego wodospadu Munduk, zaszytego w trudno dostępnym sercu wyspy, kręcąc się na drogowych serpentynach jak na karuzeli. Wybraliśmy zmierzch, żeby uniknąć tłumów, ale nie ośmieliliśmy się marzyć, że będziemy tam sami…Z drogi nie było niczego widać – zaparkowaliśmy motor i podążaliśmy za szumem wody i nagle: BAM!



Nie było nikogo kto mógłby nam zrobić zdjęcia, więc ustawialiśmy samowyzwalacz w aparacie, kładliśmy go na kamieniu i biegliśmy ścieżką w dół żeby załapać się na zdjęcie. Kaskada nie chciała zostać turystyczną atrakcją – nie pozowała do zdjęć. Wysyłała przeciwko nam armię lodowatych, wodnych igiełek, które moczyły obiektyw. Ryk wody, kłucie mroźnymi igiełkami - zamiast odstraszać – były zastrzykiem endorfin.




Oszołomieni prywatnym pokazem wodnego splendoru i lekko podpici szczęściem wsiedliśmy na motor. Zatrzymaliśmy się po drodze w pustej kawiarence żeby pożegnać dzień kubkiem smolistej, balijskiej kawy czarnej jak noc. Maja







1 komentarz: