Ludzie są zwierzętami stadnymi.
Szczególnie Chińczycy – zupełnie, jakby nie występowali w pojedynczej formie,
tylko w stadkach podążających za przewodnikiem z parasolką. Chińczycy się bogacą
i zaczęli zalewać Bali. Ostatnio widzieliśmy konwój: wóz policyjny, za nim
karetka, potem 10 autokarów, na końcu drugi wóz policji…Wyobrażam sobie te pół
tysiąca skośnookich maszerujących gęsiego i zatrzymujących się jednocześnie na
skinięcie parasolki żeby zrobić sobie jednakowe zdjęcie na tle świątyni.
Koszmar.
Im dłużej podróżujemy tym
bardziej zmienia się nasz podróżniczy Graal: Nie szukamy już najpiękniejszych
miejsc, najokazalszych świątyń. Ideałem jest widok, który jest tylko dla nas.
Gdzie możemy złapać się za ręce, rozebrać do naga i udawać że jesteśmy Adamem i
Ewą…Z pewnym żalem odpuściliśmy sobie olbrzymi wodospad Gitgit, gdy okazało się
że organizowane są tam wycieczki z każdego miejsca na Bali.
Pojechaliśmy natomiast do
mniejszego wodospadu Munduk, zaszytego w trudno dostępnym sercu wyspy, kręcąc
się na drogowych serpentynach jak na karuzeli. Wybraliśmy zmierzch, żeby
uniknąć tłumów, ale nie ośmieliliśmy się marzyć, że będziemy tam sami…Z drogi
nie było niczego widać – zaparkowaliśmy motor i podążaliśmy za szumem wody i
nagle: BAM!
Nie było nikogo kto mógłby nam
zrobić zdjęcia, więc ustawialiśmy samowyzwalacz w aparacie, kładliśmy go na
kamieniu i biegliśmy ścieżką w dół żeby załapać się na zdjęcie. Kaskada nie
chciała zostać turystyczną atrakcją – nie pozowała do zdjęć. Wysyłała przeciwko
nam armię lodowatych, wodnych igiełek, które moczyły obiektyw. Ryk wody, kłucie
mroźnymi igiełkami - zamiast odstraszać – były zastrzykiem endorfin.
Oszołomieni prywatnym pokazem
wodnego splendoru i lekko podpici szczęściem wsiedliśmy na motor. Zatrzymaliśmy
się po drodze w pustej kawiarence żeby pożegnać dzień kubkiem smolistej,
balijskiej kawy czarnej jak noc. Maja
...to zapiera dech w piersi i nie wymaga komentarzy...bosko
OdpowiedzUsuń