wtorek, 20 października 2015

Światowy spisek: ukryć prawdę o wyspie Penida


Prawda jest taka, że jesteśmy lamerami. Miały być wyjazd do dzikiej Azji, emocje i Indiana Jones a tak naprawdę to wszystkie dotychczasowe punkty na naszej trasie – Koh Tao i Koh Phangan, Kanchanaburi w Tajlandii, Kuala Lumpur, Bali – pełne były turystów z takimi samymi przewodnikami „Lonely Planet”… Były zachwycające, ale - jak się łatwo domyślić - nie były wcale takie „lonely”. Kilka razy udało nam się zawłaszczyć jakąś rajską plażę w Tajlandii na kwadrans, albo samotnie zachwycić wodospadem w mniej zadeptanej części Bali.
Jednak dopiero na wyspie Penida możemy powiedzieć, że zeszliśmy z utartego szlaku. Jestem pewna, że istnieje światowy spisek (masoni?;)) mający na celu ukrycie tej rajskiej wysepki. Lonely Planet o niej milczy, strona Trip Advisor wspomina tylko o jednej plaży jako godnej uwagi…
Dostanie się tutaj nie było oczywiste. Z Bali popłynęliśmy najpierw na południe na wysepkę, która zaczyna być modna: Lembongan. Wynajęliśmy skuter i w jeden dzień objechaliśmy ją w całości z Ceninganem (wielkości może dwóch stadionów) – drugą wysepką połączoną z Lembonganem wąskim, rozklekotanym mostem. Piękne plaże, klimatyczne beach bary ale raczej pustawe, sporo hoteli rozsianych w rozsądnych odstępach. Idealny resort dla plażowiczów, którzy nie lubią tłumów.
Zapytaliśmy jakiegoś lokalsa jak się dostać na Nusa Penida – trzecią, największą wyspę wysuniętą na południe. „Penida?A po co?My tam nie pływamy, tam nic nie ma”. Wyczytaliśmy w Internecie, że raz dziennie powinna tam kursować „public boat”. Transport publiczny zawsze jest sporo tańszy, nawet jeśli płacimy drożej jako turyści, dlatego naciskaliśmy że łódka musi być „public”. Pan naradził się z jakąś panią z okienka, powiedział żeby poczekać pięć minut i zniknął. Po chwili wrócił z wiadomością że jutro o dziesiątej będzie na nas czekać publiczna łódź. Wytargowaliśmy 150 zamiast 200 tysięcy Rupii, pani z okienka wypisała nam długopisem bilet z napisem „PUBLIC” więc zadowoleni wróciliśmy do hotelu. Nazajutrz stawiliśmy się w porcie o dziesiątej. Nie było promu czy publicznej łodzi. Czekał na nas bezzębny rybak z łupiną wypełnioną koszami i lokalnymi przekupkami. One płaciły 20 tysięcy Rupii…
Wszystkie baby poszły spać – widać, że przemierzały tę trasę po raz setny. My nie mogliśmy nacieszyć się lazurem wody i czuliśmy podekscytowanie – wiedzieliśmy że po raz pierwszy naprawdę wypływamy z turystycznej mydlanej bańki.

Na miejscu pożyczyliśmy skuter i objuczeni plecakami odszukaliśmy jeden z dwóch (!) hoteli na wyspie. Można też wynająć pokój u tubylców, ale trzeba go dzielić z jaszczurkami i umieć załatwiać się „na narciarza”. Ponieważ nie posiadam odpowiednich kompetencji, postawiliśmy na Coco Resort – otwarty dwa miesiące temu, kuszący promocyjnymi cenami, białymi parasolami i dużym basenem.
Po południu wyskoczyliśmy do Crystal Bay – obłędnej plaży z malowniczą wysepką zwieńczoną świątynką jak wisienka na torcie. Poza tubylcami wynajmującymi płetwy (rafa 10 metrów od brzegu!), nie było na niej nikogo. Zjedliśmy na plaży Gado-Gado (warzywa z ryżem i słodkim sosem z orzeszków ziemnych) za rekordowe 10 tysięcy Rupii (2,50 PLN) i wiedzieliśmy już że na Nusa Penida będzie nam dobrze. Maja

5 komentarzy:

  1. Widzę, że świetnie sobie radzicie :-) Jeśli chcecie uniknąć tłumów to chyba północna i zachodnia Tajlandia może być dobrym wyborem.. No i spora część Birmy chyba również jeszcze nieodkryta.Najbliżej macie na pewno Borneo chociaż to już bardziej hardkorowa wycieczka - ale na pewno warto :-)) A jeśli naprawdę chcecie zaryzykować i zapomnieć o turystycznych mekkach to jest jeszcze w okolicy Papua Nowa Gwinea :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Północna Tajlandia jest na pewno na liście, Birma raczej też - co do reszty jeszcze zobaczymy:) Pozdrawiamy z Singapuru!

      Usuń
  2. Ale widzę, że nawet na najbardziej samotnej wyspie musi się znaleźć luksusowy hotel. Bo nie ma frajdy bez prysznica, internetu i czystej pościeli., isn`t it?

    OdpowiedzUsuń
  3. Siemka leserzy!
    Gratulujemy dedyzji o rzuceniu sie w dzikie i odlegle zakatki swiata:) Good on ya guys!
    Jestescie coraz blizej Australii - dajcie znak, jesli planujecie zawitac w Sydney.
    Pozdrawiamy,
    Aga i Kuba

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki! Fajnie że zaglądacie na bloga:) Australia wydaje się być faktycznie rzut beretem, kusi bardzo, ale tydzień w Australii to budżetowo mniej więcej miesiąc w Indonezji, więc pewnie będziemy trzymać się Azji. A Australię i Nową Zelandię zrobimy następnym razem, gdy będziemy już bardzo bogaci:P Trzymajcie się ciepło!M&K

      Usuń