Ci którzy mnie znają wiedzą jak
bardzo uwielbiam tańczyć tango. W końcu znalazłam nową pasję, która zdetronizowała
ten taniec – jeżdżenie z Kubą na skuterze. Już w Tajlandii odkryliśmy wolność
jaką on daje. Ale dopiero na Bali odkryliśmy ZAPACHY w drodze
– wypalane trawy, kadzidełka z domowych ołtarzyków, kwitnące drzewa
goździkowe…(czy widzieliście jakie goździki są piękne zanim trafiają wysuszone do kompotu?:).
A teraz hurtowo miejsca, które
ostatnio odwiedziliśmy i które zdzierają papę z dachu:
1. Tarasy ryżowe Tegalalang – nigdy
nie widziałam w życiu nic tak soczyście zielonego. Chodzenie po labiryncie
błotnistych ścieżek po wielkim, zielonym, piętrowym torcie – bezcenne.
Posłuchajcie muzyki, którą tworzy tam wiatr.
2. Świątynia Gunung Kawi Sebatu –
kryje w sobie święte źródło. Niestety Balijczycy nie dorobili się żadnych opisów w świątyniach, więc nie wiemy nic więcej.
3. Jezioro Batur i najstarsza
świątynia Besakih na zboczu góry Agung – Nawet banda naciągaczy nie popsuła nam
nastroju (najpierw przy kontroli biletów okazało się że ich cena uwzględnia
tylko podatek dla rządu, dlatego rekomendują nam zostawienie „datku na
świątynię”. W tym momencie podsuwają pod nos zeszyt z wpisami Amerykańskich turystów
zostawiających milion Rupii (250 złotych). Następnie pod samą świątynią mafia
przewodników mówi że nie można wejść do świątyni bez tubylca, a nasz bilet uprawnia
tylko do obejścia jej z zewnątrz. Dobry żart:)
4. Jezioro Tamblingan i pobliska
wioska Munduk – Nie ma w niej nic…poza esencją Bali: lazurowa woda, góry
porośnięte dżunglą, owoce mango zwieszające się nad drogą, spokój i
uśmiechnięci tubylcy. Właśnie się tam przenosimy. Yay!
5. Gorące źródła Banjar – chyba pierwsze
miejsce, w którym bilet dla turystów i tubylców jest w tej samej cenie: 5 000
Rupii (1,20 zł). Zazwyczaj jako „Farangi” musimy płacić przynajmniej dwa razy
drożej. Maja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz