piątek, 23 października 2015

Nusa Penida: TOP 10 miejsc, które trzeba zobaczyć.



Penida jest niepozorna. Monotonne wzgórza pokryte wysuszoną, rudawą glebą. Palmy kokosowe i serpentyny fatalnych dróg a w zasadzie kamiennych ścieżek. Chciałoby się powiedzieć: Nic ciekawego. Główne informacje które można znaleźć o niej w sieci, to że najpewniej się na niej zgubisz i uważaj żeby nie zabrakło Ci benzyny na środku pustkowia…Gdyby nie dzieci biegnące za naszym skuterem i lokalsi witający radosnymi okrzykami „Helo!!!” można by pomyśleć że Penida jest nawet nieprzyjazna.
Drugiego dnia jechaliśmy zalani żarem do najwyższego punktu na wyspie – Puncak Mundi.  Na drogach pustka, we wioskach pustka. A na szczycie góry – nagle jakieś 500 skuterów. Trafiliśmy na walkę kogutów. Tłum mężczyzn, pot, testosteron i rozpaczliwe pianie kogutów wypłoszyły mnie. Kuba się ostał i zrobił parę fotek.


Potem jechaliśmy w dół ku wybrzeżu w poszukiwaniu wodospadu Peguyangan. Droga wiła się po spalonych słońcem pagórkach, morza ciągle nie było widać. Nagle droga się urwała jakby ktoś przeciął wstęgę asfaltu nożyczkami. Przed nami chaszcze. I tylko huk jak przy lądowaniu samolotu zwiastował, że za krzakami szaleje morze. Kilka kroków i nagle poczułam, że mam gęsią skórkę. Jakby obraz docierał z opóźnieniem do świadomości, najpierw uderzając ciało.
Fale dokonujące harakiri o strzeliste klify, wodospad wytryskujący z mięsistej zieleni prosto do oceanu, świątynka przylepiona do skały i turkusowa sadzawka w której można było się schłodzić obserwując buzującą i dziką przyrodę. Kiedy przyklejeni do ściany klifu, na miękkich jak z waty nogach dopełźliśmy do tej oazy była tam tylko pluskająca się gromadka miejscowych dzieci. Po chwili taktownie zostawiły nas samych. Myślę, że to najpiękniejsze miejsce jakie kiedykolwiek widziałam w życiu.




Kolejnego dnia wybraliśmy się na plażę Gamat. Przyszliśmy w porze odpływu, gdy słońce rzucało długie, ukośne cienie  i wszystko zalane było złotym światłem. I tym razem byliśmy ZUPEŁNIE SAMI. Niezwykłe było to, że rafa koralowa postanowiła wypełznąć na ląd. Palczaste koralowce zaczęły wystawać ponad lustro wody. Dziwaczne stwory na co dzień zaszyte w głębinie – trudno powiedzieć czy pochodzące z królestwa roślin czy zwierząt – dały się oglądać z bliska przykryte jedynie cienką woalką wody.





Jaskinia Giri Putri – kwintesencja charakteru Penidy: niepozorna szczelina w skałach, która kryje w sobie wspaniałe świątynie. Trzeba było przejść w kucki jakieś dwa metry by znaleźć się w spowitej mgłą kadzideł i wilgoci gigantycznej jaskini. Wewnątrz wibrowała jakaś niezrozumiała dla nas, ale odczuwalna energia. Przy jednym z ołtarzy znajdowało się święte źródło, do którego licznie pielgrzymują Balijczycy.

Plaża Atuh – Znów dramatyczne klify, fale chlastające skały i piasek jak mąka. Gdy przyszliśmy cztery osoby pluskały się w wodzie, ale po chwili byliśmy całkiem sami. Sesja zdjęciowa z samowyzwalaczem w stroju Adama i Ewy zakończyła się jednak fiaskiem – mamy tak blade pośladki w stosunku do reszty ciała, że wyglądamy po prostu idiotycznie :) Maja



4 komentarze:

  1. Piekne widoki i cudowne wrażenia budzą w Majusi utalentowaną literatkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie sądzę, żeby komuś te pośladki mogły się nie spodobać :-)
    Pięknie macie i pięknie żyjecie. Ciekawa jestem, co w ŚRODKU się zmienia. Całuski

    OdpowiedzUsuń
  4. .. tez odnoszę wrażenie ze wrócicie nieco odmienieni tym podróżowaniem. Maju faktycznie rozwijasz się literacko, może to kolejna twoja pasja i znów piękne zdjęcia, patrząc chce się żyć. Buziaki szczesciarze.

    OdpowiedzUsuń