W ciągu ostatnich 3 miesięcy
naoglądaliśmy się boskich plaż w Tajlandii, na Bali, na Nusa Penida, ale
takiego wybrzeża jak na Lomboku to jeszcze nie widzieliśmy. Naszą bazą
wypadową, gdzie spędziliśmy aż 9 dni była Kuta. To miasteczko nas poruszyło –
ludzie czekają tu na turystów jak na zbawienie. Maleńkie dzieci chodzą boso po
restauracjach sprzedając uplecione własnoręcznie bransoletki rozdzierając nam
serca: kupisz – rodzice zobaczą, że dzieci są skuteczne i będą je częściej wysyłać
na żebry. Nie kupisz – zostawiasz je w nędzy… Plaża w Kucie byłaby piękna,
gdyby nie plastikowy dywan ze śmieci, którego nie widać dopiero z daleka...
Jeden z Indonezyjczyków tłumaczył nam, że w ich kulturze jadło się z liścia bananowca, który rzucało się na ziemię. Przy tutejszym klimacie rozkład następował bardzo szybko, więc problem śmieci nie istniał. Odkąd wszystko zaczęto pakować w plastik, nikt im nie wytłumaczył, że on rozkłada się trochę dłużej…
Nieliczni turyści, których nie
wystraszył wybuch wulkanu ani zaśmiecona plaża, gdy tylko rozłożą się na piasku
obskakiwani są przez tłum sprzedawców sarongów. Koszmar. Dlatego nie byliśmy na plaży w Kucie ani razu. Jednak było to jedno z najlepszych miejsc w ciągu naszej
dotychczasowej podróży. Położone centralnie stanowiło świetną bazę wypadową do okolicznych, bajecznych plaż. No i oczywiście jedzenie. Dużym plusem
turystycznych miejscowości jest dobra infrastruktura gastronomiczna. Po
jedzeniu od kilku tygodni ciągle tych samych, indonezyjskich dań, restauracja serwująca kuchnię śródziemnomorską była dla nas jak Ziemia
Obiecana. Gicz jagnięca, duszona cztery godziny w sosie ze śliwek i moreli
rozpadała się gdy tylko trąciło się ją widelcem.
Kuskus z soczystymi krewetkami, cytryną i awokado smakował jak lato. Kolejnego
dnia były soczyste, nabrzmiałe bogactwem składników burgery. Europejskie
Cappucino z gwiazdką utkaną z mlecznej pianki…(Wiem że nie robi to na Was
wrażenia mając Starbucksa co 100 metrów, ale pamiętajcie że od miesiąca pijemy
tylko tutejszą zalewajkę z fusami). I tak oto nasze łakomstwo uwięziło nas w smutnej, turystycznej mieścince. Jednak skuter wypożyczony na cały miesiąc (7 złotych za dzień!) zwrócił nam wolność odkrywania okolicznych cudów, o których więcej napisze Kuba. Maja
Mniam, mniam ☺
OdpowiedzUsuńŚlinka cieknie mi strumieniem, a wątroba skręca z zazdrości.
OdpowiedzUsuń