środa, 30 grudnia 2015

Lonely Badziew



Na początku tego roku postanowiłem sobie, że będę czytał jedną książkę tygodniowo. I szło mi bardzo dobrze, chociaż nie dowiem się już jak dobrze bo służbowy (już nie) telefon wyczyścił samoistnie pamięć i straciłem listę przeczytanych (do czerwca). Ale tytułów było około dwudziestu. Obecnie listy nie prowadzę – po prostu czytam. I właśnie o tym czytaniu chciałem krótko.
Nasza podróż sprzyja czytaniu przewodników. Jest ich na rynku multum, ale wiedzieni  sławą marki „Lonely Planet” postawiliśmy właśnie na to wydawnictwo. Ku mojemu wielkiemu i wciąż niesłabnącemu rozczarowaniu jest to lektura przeważnie nieciekawa – użyteczne informacje można by streścić w kilkustronicowej broszurce. W czasach internetu, nawet posiadając przewodnik w formie e-booka, obcujemy z formą archaiczną. Blogi oraz tripadvisor.com absolutnie zjadają „samotną planetę”!
Główne wady to nieaktualne informacje, szczątkowe opisy (mam na myśli informacje takie jak np. „świątynia jest na wzgórzu nad rzeką, na planie kwadratu i w środku znajduje się zapierający dech w piersiach budda”) i selekcja miejsc wartych zobaczenia (autorzy mają fetysz muzeów etnograficznych i słowa „breathtaking”) Przewodniki (nawet edycje tegoroczne) podają nieaktualne ceny, nie wyjaśniają jak dojechać w dane miejsce (mapy w dużej skali są bezużyteczne) a nawet jak wyjaśniają, to tylko po to by na miejscu okazało się, że trafić tam można było bez problemu. Miejsca do których dojechać trudno obarczone są często informacją, że najlepiej wynająć transport lokalny albo przewodnika. Drogie Lonely Planet – gdybym chciał wynajmować lokalnego przewodnika to nie kupowałbym waszego przewodnika. Co więcej po trzech miesiącach w podróży stwierdzam, że przewodniki te są głównie mapą do znalezienia innych turystów.
Kończąc, przed wyjazdem zainwestowałem w trzy ebooki: Southeast Asia on a Shoestring, Indonesia i (jeszcze nie używany) Vietnam Cambodia, Laos & Northern Thailand. Dodatkowo w nasze ręce wpadła edycja Bali & Lombok (2009).  Myślałem, że tak uzbrojeni posiądziemy tajemną wiedzę, która pozwoli nam eksplorować Azję w wyjątkowy sposób a zmarnowaliśmy 30 Euro. Starczyłoby na parę dni z lokalnym przewodnikiem. Mądry Polak po szkodzie.
*Niniejszy post napisałem jeszcze na Lomboku, wkurzony po poszukiwaniach hotelu w jakiejś wiosce (wioski nie było w przewodniku). Obecnie jesteśmy w Laosie i moje zdanie się nie zmieniło. Co więcej, po poszukiwaniach sekcji „useful phrases” czy choćby słowniczka mam ciekawą obserwację: oczywiście jest taka sekcja w naszym przewodniku a w niej… Odsyłacz do strony lonely planet gdzie można zakupić podręczne rozmówki laotańskie za jedyne EUR  5,99. Naprawdę szkoda słów. Kuba

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz