Na początku tego roku
postanowiłem sobie, że będę czytał jedną książkę tygodniowo. I szło mi bardzo
dobrze, chociaż nie dowiem się już jak dobrze bo służbowy (już nie) telefon
wyczyścił samoistnie pamięć i straciłem listę przeczytanych (do czerwca). Ale
tytułów było około dwudziestu. Obecnie listy nie prowadzę – po prostu czytam. I
właśnie o tym czytaniu chciałem krótko.
Nasza podróż sprzyja czytaniu
przewodników. Jest ich na rynku multum, ale wiedzieni sławą marki „Lonely Planet” postawiliśmy
właśnie na to wydawnictwo. Ku mojemu wielkiemu i wciąż niesłabnącemu
rozczarowaniu jest to lektura przeważnie nieciekawa – użyteczne informacje
można by streścić w kilkustronicowej broszurce. W czasach internetu, nawet
posiadając przewodnik w formie e-booka, obcujemy z formą archaiczną. Blogi oraz
tripadvisor.com absolutnie zjadają „samotną planetę”!
Główne wady to nieaktualne
informacje, szczątkowe opisy (mam na myśli informacje takie jak np. „świątynia
jest na wzgórzu nad rzeką, na planie kwadratu i w środku znajduje się zapierający dech w piersiach budda”) i
selekcja miejsc wartych zobaczenia (autorzy mają fetysz muzeów etnograficznych
i słowa „breathtaking”) Przewodniki (nawet edycje tegoroczne) podają
nieaktualne ceny, nie wyjaśniają jak dojechać w dane miejsce (mapy w dużej
skali są bezużyteczne) a nawet jak wyjaśniają, to tylko po to by na miejscu
okazało się, że trafić tam można było bez problemu. Miejsca do których dojechać
trudno obarczone są często informacją, że najlepiej wynająć transport lokalny
albo przewodnika. Drogie Lonely Planet – gdybym chciał wynajmować lokalnego przewodnika
to nie kupowałbym waszego przewodnika. Co więcej po trzech miesiącach w podróży stwierdzam, że przewodniki te są
głównie mapą do znalezienia innych turystów.
Kończąc, przed wyjazdem
zainwestowałem w trzy ebooki: Southeast Asia on a Shoestring,
Indonesia i (jeszcze nie używany) Vietnam Cambodia, Laos & Northern
Thailand. Dodatkowo w nasze ręce wpadła edycja Bali & Lombok (2009). Myślałem, że tak uzbrojeni posiądziemy
tajemną wiedzę, która pozwoli nam eksplorować Azję w wyjątkowy sposób a
zmarnowaliśmy 30 Euro. Starczyłoby na parę dni z lokalnym przewodnikiem. Mądry
Polak po szkodzie.
*Niniejszy post napisałem jeszcze
na Lomboku, wkurzony po poszukiwaniach hotelu w jakiejś wiosce (wioski nie było
w przewodniku). Obecnie jesteśmy w Laosie i moje zdanie się nie zmieniło. Co
więcej, po poszukiwaniach sekcji „useful phrases” czy choćby słowniczka mam
ciekawą obserwację: oczywiście jest taka sekcja w naszym przewodniku a w niej…
Odsyłacz do strony lonely planet gdzie można zakupić podręczne rozmówki
laotańskie za jedyne EUR 5,99. Naprawdę
szkoda słów. Kuba
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz