Przedziwne to uczucie, gdy
człowiek przybywa po raz wtóry do obcego miasta. Trochę jak wracanie do
rodzinnego miasta po kilkudziesięciu latach. Coś gdzieś dzwoni, coś się
przypomina, mgła niepamięci rozwiewa się gdy dłużej popatrzeć na
charakterystyczne punkty. Takie wrażenie miałem gdy wróciliśmy po ponad
miesiącu do Kuala Lumpur. Pamiętałem nazwy stacji kolejki, skróty i korytarzowe
zmyłki na dworcu. Powiedzieć, że czułem się jak u siebie to trochę za dużo. Ale
na pewno nie czułem się zagubiony, obcy. Niektóre miejsca witałem w myślach
dziękując im za to, że nie przemieściły się od naszego ostatniego pobytu. Z
każdym krokiem umacniałem się w przekonaniu, że to ogromne miasto zostało już
oswojone.
Ale były też zmiany: zniknął smog
i było zdecydowanie chłodniej! Niesamowita ulga. Tym razem szczury i karaluchy
nie robiły na nas żadnego wrażenia. Jedzenie,
które za pierwszym razem wydawało nam się niezbyt apetyczne (i przede
wszystkim bardzo niehigienicznie) teraz zajadaliśmy bez żadnego wahania. Co
trzy miesiące w Azji robią z człowiekiem.
Odkryliśmy nowe miejsca. Po cudownych
doświadczeniach z singapurskimi hawker’s centers (ryneczki z jedzeniem, gdzie
stoiska ustawione są na krawędziach kwadratu a w środku umieszczone są
numerowane stoliki) postanowiliśmy skorzystać ze słynnego centrum w samym sercu
Chinatown. I nie zawiedliśmy się: najlepsze chlebki naan jakie jedliśmy w
życiu, przepyszny makaron z wieprzowiną i niechrzczone soki owocowe. Byliśmy
tam trzy razy w ciągu dwóch dni – niech to będzie nasza rekomendacja.
Podróż na lotnisko odbyliśmy tak
samo jak ostatnim razem – w mroźnym autobusie odjeżdżającym ze stacji KL
Sentral. Ale tym razem Kuala Lumpur postanowiło zatrzymać nas przy sobie na
dłużej - lot na Bali był opóźniony o cztery godziny. Spędziliśmy je patrząc w
ciemne niebo nad tarasem widokowym lotniska, czując w kościach, że jest to
rozstanie na dużo dłużej… Ale kto wie, fajnie jest bowiem wracać do obcego
miasta. Kuba
Kubusiu, ślicznie piszesz, poetycko, w ogóle oboje pieknie rozwijacie się literacko. Natomiast martwię się, co tam rozwijacie w Waszych wnętrznościach po spożyciu niechrzczonych soków i potraw na ryneczku. No, ale na martwienie się przyjdzie czas po powrocie ( a może nie przyjdzie?) Na razie bawcie się dobrze!!!
OdpowiedzUsuńI znów Bali? ekstra! to miejsce ( z waszych relacji i zdjec) urzekło mnie chyba najbardziej.
OdpowiedzUsuńTam nie można nie być szczęśliwym ale Wy to już wiecie pochłaniacze chlebkow naan. Pozdrawiamy z juz mroznego Poznania