środa, 25 listopada 2015

Runda druga z Kuala Lumpur



Przedziwne to uczucie, gdy człowiek przybywa po raz wtóry do obcego miasta. Trochę jak wracanie do rodzinnego miasta po kilkudziesięciu latach. Coś gdzieś dzwoni, coś się przypomina, mgła niepamięci rozwiewa się gdy dłużej popatrzeć na charakterystyczne punkty. Takie wrażenie miałem gdy wróciliśmy po ponad miesiącu do Kuala Lumpur. Pamiętałem nazwy stacji kolejki, skróty i korytarzowe zmyłki na dworcu. Powiedzieć, że czułem się jak u siebie to trochę za dużo. Ale na pewno nie czułem się zagubiony, obcy. Niektóre miejsca witałem w myślach dziękując im za to, że nie przemieściły się od naszego ostatniego pobytu. Z każdym krokiem umacniałem się w przekonaniu, że to ogromne miasto zostało już oswojone.
Ale były też zmiany: zniknął smog i było zdecydowanie chłodniej! Niesamowita ulga. Tym razem szczury i karaluchy nie robiły na nas żadnego wrażenia. Jedzenie,  które za pierwszym razem wydawało nam się niezbyt apetyczne (i przede wszystkim bardzo niehigienicznie) teraz zajadaliśmy bez żadnego wahania. Co trzy miesiące w Azji robią z człowiekiem. 
 

Odkryliśmy nowe miejsca. Po cudownych doświadczeniach z singapurskimi hawker’s centers (ryneczki z jedzeniem, gdzie stoiska ustawione są na krawędziach kwadratu a w środku umieszczone są numerowane stoliki) postanowiliśmy skorzystać ze słynnego centrum w samym sercu Chinatown. I nie zawiedliśmy się: najlepsze chlebki naan jakie jedliśmy w życiu, przepyszny makaron z wieprzowiną i niechrzczone soki owocowe. Byliśmy tam trzy razy w ciągu dwóch dni – niech to będzie nasza rekomendacja.
Podróż na lotnisko odbyliśmy tak samo jak ostatnim razem – w mroźnym autobusie odjeżdżającym ze stacji KL Sentral. Ale tym razem Kuala Lumpur postanowiło zatrzymać nas przy sobie na dłużej - lot na Bali był opóźniony o cztery godziny. Spędziliśmy je patrząc w ciemne niebo nad tarasem widokowym lotniska, czując w kościach, że jest to rozstanie na dużo dłużej… Ale kto wie, fajnie jest bowiem wracać do obcego miasta. Kuba

2 komentarze:

  1. Kubusiu, ślicznie piszesz, poetycko, w ogóle oboje pieknie rozwijacie się literacko. Natomiast martwię się, co tam rozwijacie w Waszych wnętrznościach po spożyciu niechrzczonych soków i potraw na ryneczku. No, ale na martwienie się przyjdzie czas po powrocie ( a może nie przyjdzie?) Na razie bawcie się dobrze!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. I znów Bali? ekstra! to miejsce ( z waszych relacji i zdjec) urzekło mnie chyba najbardziej.
    Tam nie można nie być szczęśliwym ale Wy to już wiecie pochłaniacze chlebkow naan. Pozdrawiamy z juz mroznego Poznania

    OdpowiedzUsuń