Weź trochę białych, londyńskich
domków. Dodaj trochę chińskich napisów i lampionów. Namaluj na przypadkowych
ścianach trochę kotów i dzieci. Potem odrap, żeby nie wyglądało zbyt
wymuskanie. Pozwól wilgoci wspinać się na ściany i tworzyć malownicze wzory,
wykwitać grzybom ze zmurszałych desek.
I najważniejszy składnik:
JEDZENIE. Weź to co najlepsze z kuchni chińskiej, japońskiej, hinduskiej i
malajskiej i porozstawiaj na straganach przykrytych blachą falistą. Gotowe! Oto
Penang.
Skoro już wydało się, że jesteśmy
żarłokami, nie będę udawać że przyjechaliśmy żeby zobaczyć osiemnastowieczny
fort Cornawallis czy malowniczą, białą latarnię. Przyjechaliśmy jeść:
- Bułeczki Bao nadziewane grillowaną wieprzowiną – wydają się być blisko spokrewnione z naszymi swojskimi, gotowanymi na parze pyzami drożdżowymi. Dzielą sekret z burgerami z McDonalda: zarówno bułka jak i mięso są nieprzyzwoicie słodkie.
- Dim Sumy – przeróżne, niewielkie przekąski gotowane na parze w bambusowych koszyczkach. Nasz ulubiony rodzaj to Shumai (pisany czasem Siu Mai) – sakiewki nadziewane krewetkami lub wieprzowiną.
4. Solone strączki soi gotowane na parze. Zieloniutkie, po wyłuskaniu błyszczące jak klejnoty. W smaku trochę jak nasz bób, ale mniej mączyste i bardziej chrupiące.
5. Płetwy płaszczki – delikatne, białe jak śnieg mięso otoczone pikantną panierką z bułki tartej. Wielkim plusem jest brak ości – z mięsa wyjmuje się jedynie dwie – trzy duże szpatułki, które bardziej przypominają kości niż ości. Maja
Oj, czy moje dziatki nie wrócą przypadkiem jako dwie tłuste kuleczki?
OdpowiedzUsuńCałkiem możliwe:) Ale kula to przecież najdoskonalszy kształt w przyrodzie!
OdpowiedzUsuń