Hat Yai jest w sumie najbrzydszym miastem, które widziałem w Tajlandii. Nieprzyjazne, zatłoczone i brudne. Z polecanych atrakcji, które należy tam odwiedzić, miejsce pierwsze zajmuje stacja kolejowa a drugie stacja autobusowa. Postanowiliśmy zostać tam dłużej niż kilka godzin potrzebnych na przesiadkę, bo skoro jest tak okropnie, to na pewno będzie autentycznie i swojsko. Poza tym, to czwarte największe miasto w Tajlandii…
I nie myliliśmy się. Miasto
skrywa wiele perełek, porozrzucanych niestety po całym jego obszarze. Złoty
budda górujący nad dachami na tle zachmurzonego nieba był pierwszą z nich.
Żadnych turystów, wysoki mur odgradzający świątynie od gwaru miasta. Cudo. Park
miejski z którego rozciąga się przepiękna panorama, wesoły, gruby budda… I do
tego jedzenie: śmiesznie tanie, pyszne. Na długo zapamiętam panią robiącą
sataje, której pomagałem rozłożyć parasol nas stoiskiem gdy nadszedł
niespodziewany monsun. Prawdziwe tajskie życie.
Więcej radości daje mi bycie
pośród Tajów i gubienie się w brzydkich miejscach, niż podróże z innymi farangami
i stanie w kolejce do zrobienia zdjęcia w miejscach z przewodników Lonely
Planet. Mam nadzieję, że nie zacznę marzyć o przeprowadzce do Sosnowca. Kuba
Sosnowiec, to całkiem ładne miasto. Zwłaszcza kiedyś- jak sama nazwa wskazuje-były tu bory sosnowe. Obecnie są tam parki, rzeka Przemsza, ładne mosty, kościoły.Wydaje mi się, że śmiało może konkurować z Hat Yai.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń